PIETA (reż. Kim Ki-duk)

pieta

To bez wątpienia jeden z najlepszych filmów Kim Ki-duka od bardzo dawna. Nie wiem czy nie najlepszy jaki kiedykolwiek nakręcił. Nagrodzona na ubiegłorocznym MFF w Wenecji Pieta to z jednej strony przejmujący naturalistyczny obraz z trudnego życia koreańskich rzemieślników prowadzących swoje malutkie, właściwie jednoosobowe, warsztaty, z drugiej – przewrotnie wpisana w religijną symbolikę opowieść o relacji powracającej po latach matki i syna – lubującego się w okrucieństwie, sadystycznego psychopaty.

Gang-do zajmuje się odzyskiwaniem długów od lokalnych rzemieślników. Gdy nie mają z czego zapłacić, okalecza ich i bierze pieniądze z polisy. Spotkanie z nim jest dla dłużników spotkaniem z wcielonym diabłem (tak zresztą go nazywają), które najczęściej kończy się dla nich kalectwem uniemożliwiającym dalsze wykonywanie pracy, a w konsekwencji oznacza życie w jeszcze większej niż dotychczas nędzy. Pewnego dnia w życiu Gang-do – toczącym się w zupełnej izolacji, zamkniętym wokół tych samych zdarzeń – pełnym zadawanego codziennie okrucieństwa, ale i doświadczanej samotności, pojawia się matka. Mi-son porzuciła syna zaraz po urodzeniu, teraz prosi go o wybaczenie.

Jej wytrwałość, poświęcenie, gotowość na przyjęcie każdego upokorzenia, a nawet zgoda na bycie ofiarą przemocy mają zapewnić Gang-do o czystości jej intencji, przede wszystkim jednak o tym, że gotowa jest na każdy rodzaj zadośćuczynienia. W okazywaniu miłości Mi-son daleko wykracza poza to, co zwykliśmy przypisywać instynktowi macierzyńskiemu. Ta mocno wkraczająca w przestrzeń tabu relacja matki i syna zdradza bardzo niejasne związki z przywołaną w tytule figurą piety. Prawdziwe – co nie znaczy wcale, że oczywiste – znaczenie tytułu odsłoni Kim Ki-duk dopiero w finale swojego filmu. Zrobi to jednak w sposób, który będzie jak dotknięcie żywej rany. W końcu figura piety musi łączyć w sobie jednoczesną radość z odzyskania ciała syna, z ponownego tulenia go w matczynych ramionach oraz rozpacz wynikającą z faktu, że ciało to jest martwe, zimne, że nic nie czuje. To symbol odzyskania i utraty. I opozycje oraz napięcia pomiędzy tymi biegunami, a także całą paradoksalność piety Kim Ki-duk wygrywa w sposób godny najwyższego uznania.

Dodaj komentarz